SŁOWO NA NIEDZIELĘ
II Niedziela Wielkanocna, czyli Miłosierdzia Bożego
„Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.”
No takich cudów to świat nie widział! A takich uczniów Jezusa – nikt nie znał. Ich przywódca – Szymon – tak, ten sam, który kilka dni wcześniej wyrzekał się jakichkolwiek związków z Nazarejczykiem, teraz w Jego imię uzdrawia i nawraca. Jego pasja jest tak wielka, że cuda działa nawet jego cień. Inni apostołowie, ci, którzy jeszcze tak niedawno kłócili się to, który większy i znaczniejszy, teraz wspólnie przysparzają chwały i wyznawców Jezusowi Chrystusowi. Lud, ten sam, który niedawno krzyczał: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj!”, teraz z pokorą i skruchą klęka przed uczniami Jezusa i prosi o błogosławieństwo. Co tu się stało? Skąd taka przemiana? Skąd taka moc?
Bardzo lubię słuchać ludzi nawróconych. Kiedy z iskrami w oczach ogłaszają światu, jak wielki cud Bóg uczynił w ich życiu. Z drugiej strony, takie świadectwa wprowadzają mnie w zażenowanie, w jakąś formę zawstydzenia – bo często nawróceni mówią o sprawach bardzo intymnych, wstydliwych, takich, które najchętniej ukryłoby się przed światem. Czy nie tak właśnie działał św. Piotr? Czy nie tak postępowali jego towarzysze? Choć znali Jezusa od trzech lat, widzieli Jego czyny, słuchali Jego nauki – to dopiero cud zmartwychwstania uzdolnił ich do dawania świadectwa. Dopiero pusty grób uświadomił im, za Kim chodzili i Kogo słuchali. I ile warta jest Jego miłość, która kosztowała Go życie. Dlatego nie potępiali tych, do których mówili. Raczej nawracali ich świadectwem o własnej grzeszności i potędze Boga.
Tomasz, zwany Niewiernym, nie odstaje bynajmniej od tej formuły wiary w cud. To, że mówi: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” nie musi wcale oznaczać niedowiarstwa. A co, jeśli Tomasz wcale nie był sceptykiem? A co, jeśli ten palec i ta ręka to nic innego, jak po prostu pragnienie doświadczenia obecności Jezusa? Pragnienie przylgnięcia do niego nie oczami, a sercem? W sposób duchowy. Wewnętrzny. Inny niż naoczny. A my przez te jego uwagi o wkładania palca i ręki… lubimy się nad nim pastwić, oj, lubimy. Zresztą – tradycja też jest dla niego bezlitosna. „Ty niewierny Tomaszu ty”, wyśmiewamy się z tych, którzy chcą czegoś więcej niż tylko opinii innych. A przecież Tomasz nigdy nie powiedział naocznym świadkom: „Kłamiecie”. On tylko chciał doświadczyć Zmartwychwstałego inaczej niż z ludzkich ust. Chciał spotkać się z Nim w sercu, w głowie, na języku, na dłoni. Takiego spotkania pragnął Tomasz. Czy można go za to winić?
Doświadczenie Boga to najpiękniejsze doznanie, jakie może przeżyć człowiek. Nie da się go opisać, nie da się go opowiedzieć, bo za małe są ludzkie słowa i umysły, by je nazwać i zrozumieć. Można o tym doświadczeniu mówić, można opowiadać, ale i tak zrozumie je tylko ten, kto się Boga bezpośrednio dotknął, kogo dotknął Bóg. Wystarczy „cień przechodzącego”, żeby stała się światłość, żeby w ranach Jezusa odnaleźć odpowiedź na wszystkie pytania.
Biblia przydała Tomaszowi przydomek „Didymos”, czyli „Bliźniak”. Czyim był bratem? Do kogo był bliźniaczo podobny? Tego nie wiemy. Ale jak ładnie ktoś powiedział: „Nie wiemy czyim był bratem bliźniakiem i czy w ogóle nim był. Czasem się zastanawiam, czy to nie mój, a może i Twój brat bliźniak… Może ta łaska miłosierdzia dotknie także i nas”.
Co tam łaska – cień łaski wystarczy, żeby stał się świat.
A.N.